Po wyjściu ze "szpitala" razem z Fredem udałam się na pogrzeb Skayres. Nirvana i Saphira wygłosiły piękną, wzruszającą przemowę. Nie potrafiłam dłużej powstrzymywać łez. Wtuliłam się w futro mojego partnera i zaczęłam cicho szlochać.
-Wszystko będzie dobrze, zobaczysz...-próbował mnie pocieszać.-W końcu Skay jest teraz duchem, nie>
-J-j-jest, ale t-t-o nie to samo...-mówiłam mocząc jego futro słonym łzami. Po powrocie do naszej jaskini Fred podał mi łapki królika na słodko i chłodną wodę z pobliskiego jeziorka.
-Dziękuję-powiedziałam i zaczęłam powoli obgryzać kończyny gryzonia. Co chwila popijałam to wodą. Nagle błysnęło i usłyszeliśmy bardzo głośny grzmot. Wrzasnęłam i przytuliłam się do Freda. Nie bałam się burzy, ale śmierć Alfy tak mną wstrząsnęła, że dekoncentrowało mnie nawet ciche kapanie wody. Po chwili jednostajnie zaczął padać deszcz. Dość nietypowa pogoda jak na lato. Powinno być słonecznie. Z moich rozmyśleń wyrwał mnie Fred:
-Chloe, wyglądasz słabo, lepiej się połóż.
Bez szemrania wykonałam jego polecenie. Był taki opiekuńczy. Nie wyobrażam sobie życia bez niego.
-Dobranoc-szepnęłam i pocałowałam go w usta.
<< Fred?>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz