Moja historia nie jest zbyt ciekawa, ale i tak wbrew woli ją
poznacie. Zacznijmy od tego, że gdy byłem małym szczylem starszy brat zabrał
mnie na polowanie. Wtedy czułem się jak prawdziwy, dojrzały basior! Nagle
zauważyłem pulchnego zająca. Ruszyłem za nim jak strzała. Mój brat kazał mi
zostać i wyzywał mnie od najgorszych, ale miałem go gdzieś. Rzuciłem się za
zdobyczą do jego norki i tam utknąłem. Na nieszczęście mój brat o tym nie
wiedział i mnie zostawił myśląc, że chyba nie żyję. Gdy wyszedłem okazało się,
że moja rodzinna wataha zmieniła miejsce pobytu i zostawiła mnie samego!
To moja historia traumatycznego dzieciństwa. Teraz powiem
jak to jest w teraźniejszości. Od 4,5 lat szukam odpowiedniej watahy z tą
odpowiednią waderą. Moja ukochana musi z pewnością być inteligentna (ale nie
kujon!), urocza, pewna siebie, szalona i atrakcyjna. Jak na razie takiej nie
znalazłem.
Jestem strasznie spragniony od kilku dni nic nie piłem.
Latałem sobie nad jakimiś lasami i nagle... WODA! Jak strzała popędziłem w dół.
Gdy byłem już na ziemi spostrzegłem, że znajduję się w uroczej okolicy.
Podszedłem bliżej, by się napić i wtedy ją zobaczyłem. Jakaś śliczna wadera piła
wodę. Szaro-fioletowa. Wyglądała jak anioł. Gdy skończyła pić spojrzała na mnie
ze zdziwieniem i lekką agresją.
- Kim jesteś? - warknęła.
- Em... Ja...Ja... James. - wydukałem onieśmielony jej
urodą i niebiańskim głosem. - Nazywam się James, a ty?
- Skayres. Co tu robisz?
- Latałem i ujrzałem ten wodospad. Strasznie chciało mi się
pić więc podleciałem...
- Podleciałeś? - zapytała.
- Yhym... - odpowiedziałem (dumnie) rozkładając fioletowe
skrzydła. - A więc podleciałem i ujrzałem twoją wspaniałą osobę. Przepraszam...
Tak dawno nie widziałem wilka, że musiałem podejść.
- Jak to "tak dawno"?
- No bo ja nie mam watahy... - powiedziałem i poprawiłem
grzywkę. - Dobra to ja nie zawracam ci głowy. - już miałem odlatywać, ale
zatrzymał mnie jej anielski głos.
< Skayres, dokończ >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz