Myślałem, że między mną, a Kasandrą coś jest. Bo rzeczywiście... Na początku coś było. Oby dwoje to wiedzieliśmy, ale gdy coraz bardziej się angażowaliśmy zdałem sobie sprawę, że ja nie kocham Kas. Myślałem tak, by zasłonić mały <ale jednak> ból po utracie Skayres. Kasandra również stwierdziła, że między nami nic nie ma i nie może być. Od jakiegoś czasu tylko się przyjaźnimy i dobrze. Dzieci są zadowolone i utrzymują za mną kontakty, znów mam czas na przyjacielskie zabawy z Anabeth itp. Niech moja -eks będzie sobie z Bremu i innymi. Właśnie otwarłem nowy rozdział w moim życiu i nie mam w nim miejsca dla Skayres.
Po rodzinnym obiedzie z dziećmi <znaczy ja nie jadłem> wróciłem do raju i tam zastałem moją przyjaciółkę Anabeth.
- Cześć Ana. - powiedziałem podlatując do niej.
- O James! Od tak dawna Cię tu nie widziałam! Gdzie wy wszyscy znikacie? Najpierw Skayres teraz ty.
- Nie martw się. Wróciłem raczej na stałe. - uśmiechnąłem się.
- To dobrze. Było mi tu strasznie nudno bez Ciebie. Jakby nie patrzeć jesteś jedynym basiorem z watahy tutaj.
- Hm... Jestem wyjątkowy. - zaśmiałem się. - Teraz mogę uzupełnić swoją nieobecność.
- Jak? - zapytała zdziwiona, a ja się zmaterializowałem.
- Weź się zmaterializuj. - poprosiłem i wadera tak zrobiła. Zacząłem ją przyjacielsko łaskotać i potem zaczęliśmy się wygłupiać. Może i jestem na to za stary, ale co tam.
Po około 1h postanowiłem się przejść do piekła. Czemu? A jakoś tak lubię oglądać te wszystkie cierpiące dusze, a najbardziej Starka. Zasługuje na piekło po tym co zrobił Skayres. Zaraz... Miało nie być miejsca dla niej w moim nowym rozdziale! Od teraz koniec rozmów o niej.
Do piekła nie wszedłem, ale za to siedziałem przy bramie. Akurat przybłądził tutaj był mojej byłej.
- No proszę, proszę... Kogo moje piękne oczy widzą. - zadrwił. - Czyżby to partner mojej Skay? Nie... Zaraz, zaraz... To BYŁY partner mojej Skay. - zaniósł się donośnym śmiechem.
- Miło mi Cię widzieć Stark. Masz jakiś problem? - basior był zdziwiony moim anielskim spokojem i po prostu zniknął.
Ja też nie miałem zamiaru dłużej tam siedzieć więc wstałem i odszedłem. Nagle usłyszałem za sobą głos Skayres. Odwróciłem się i zaczęliśmy ciężką rozmowę <nie będę powtarzać, bo jest ona w ostatnim opo. Skayres>.
Wadera pytała się mnie, czy jej wybaczę więc odparłem, że tak, ale nie miałem zamiaru do niej wracać. Po tym co mi zrobiła? Wolne żarty. Chodź... Widząc ją poczułem w sobie, głęboko w sobie radość... Ale to nic raczej nie znaczy. Skayres zaczęła prosić byśmy znów byli razem, żebyśmy znów byli szczęśliwi, ale jak być szczęśliwym z taką dziurą w sercu?
Skay nadal ciągnęła swoją gadkę, ale ja odwróciłem się i odszedłem. Wtedy wadera skoczyła mi na plecy i zaczęliśmy się turlać. Ostateczna pozycja była taka, że wadera leżała na plecach pode mną. Stałem i patrzyłem nad nią bez emocji, wtedy ona przyciągnęła mnie do siebie i namiętnie, z czułością pocałowała.
- Nie mów, że to nic dla Ciebie nie znaczyło... - szepnęła.
- Nic. - odparłem po chwili namysłu wstając jakby nigdy nic.
Wadera również wstała i z rozpaczą w oczach patrzyła jak odchodzę. Nie za daleko poszedłem, bo wilczyca znów do mnie podbiegła.
- James! - krzyknęła. - Zaczekaj! Naprawdę NIC nie znaczyło? - zapytała.
- Ile razy mam Ci mówić, że nic. Kompletne zero. - odparłem stanowczo. Skayres objęła mnie, ale ja wziąłem jej łapy i zrzuciłem z siebie.
- Kochanie proszę...
- Nie nazywaj mnie tak! - warknąłem. - Nie jestem Twoim kochaniem! Idź do Brema!
- Nie. - szepnęła.
- Czemu? - zadrwiłem. - Rzucił Cię?
- On mnie nie... Ja jego... Dla Ciebie James. - szepnęła znów mnie obejmując, a ja powtórzyłem to co wtedy. Zrzuciłem ją.
- Ojej! Co za poświęcenie! - krzyknąłem sarkastycznie. - I myślisz, że od tak teraz wrócimy do siebie i będziemy happy rodzinką?
- No... No... Ja... Sama nie wiem...
- Jak tak to się grubo mylisz! - celowo nie przeklinam, bo jesteśmy w raju :/
- Ale James... Jak to teraz będzie wyglądać?
- Jak? Heh... Pytasz jak?! Dla mnie powinnaś się smażyć w piekle! - warknąłem. - Wciąż nie wiem, czemu Wilczy Król Cię tutaj trzyma. - te słowa mocno zranił Skayres. Widać to było po jej wyrazie twarzy.
- Na-naprawdę chcesz żebym poszła do piekła?
- Tak! - odparłem stanowczo. - Chyba, że Blood'a też uwiodłaś. - moja -eks bez dalszych rozmów założyła „płaszczyk” niewidzialności i gdzieś zniknęła.
Szczerze? Nie tylko ją zabolały moje słowa. Żałowałem ich mocno, bardzo mocno. Nie chciałem, żeby Skayres poszła do piekła. Zacząłem latać po całym raju w poszukiwaniu mojej byłej.
Latałem i latałem, ale jakoś nigdzie jej nie było. W końcu zastałem zrozpaczoną Anabeth:
- Ana! Gdzie Skayres!? - krzyknąłem.
- James! Ona-ona... Poszła do Blood'a, do piekła! - krzyknęła.
- Co!? - byłem wstrząśnięty i jak najprędzej ruszyłem w stronę piekła.
Nie wiem jak mogłem nagadać takich bzdur. Ja... ja... kocham Skayres! Jest dla mnie całym światem nie da się bez niej żyć <wiem, wiem... i tak nie żyje>. Moja ukochana właśnie zbliżała się do karła. Była zmaterializowana. Ja również to zrobiłem, podbiegłem do niej, wziąłem na łapy i odleciałem <wysunąłem skrzydełka :3> na wysoką chmurkę.
- Jam.. <czy. Dżejm...> - Skayres nie dokończyła, bo przerwałem jej pełnym czułości i namiętności pocałunkiem.
- Skayres oczywiście, że chce być z Tobą! Kocham Cię na życie! Wybacz mi. - szeptałem przytulając ją.
<Skayres, wybaczysz?>