Co z tego, że mam dzieci. Oddam je pod opiekę opiekunki. Przecież nie są już takie małe. O 19 byłam umówiona z Kaliki pod wielkim dębem na skraju lasu. Wzięłam ze sobą torbę w której były opatrunki, i pare innych gadżetów ukradzionych od ludzi. Za pięć dziewiętnasta przyszłam pod dąb. Kaliki jeszcze nie było. Ale po chwili i ona przyszła. Miałyśmy zgodę na opuszczenie terenów i wyruszyłyśmy na tereny smoków. Uważałyśmy by nas nie zauważono. Szłyśmy cały czas tropem smoka-porywacza. Zapadł już zmierzch, a w świetle zachodzącego słońca ujrzeliśmy nie wyraźne kontury zamku. Dalej szłyśmy za śladami. Gdy słońce na dobre już zaszło stanęłyśmy na drodze prowadzącej do zamku.
- Wiesz co wejdę tam i sprawdzę czy jej tam nie ma, ok?- powiedziała Kaliki
- Idę z tobą.
- Nie, ty stój na straży.
- No dobra, ale weź to i załóż sobie na ucho, dzięki temu będziemy mogły się kontaktować.- powiedziałam i dałam Kaliki słuchawkę
- Dzięki.- powiedziała i pobiegła
Ja natomiast stanęłam na straży i czekałam.
Po długim oczekiwaniu Kaliki przyszła. Ale nie taka jak wcześniej, pełna nadziei, tylko zrezygnowana i zapłakana.
- Nie znalazłam jej <łezka> przeszukałam cały zamek <łezka> ...
- Nie płacz, bo jeszcze nas usłyszą. Musimy wracać, patrz już świta.
- Masz rację. Wracajmy.
Przez całą drogę do WSK biegłyśmy. Wycieńczone padłyśmy na trawę koło wodospadu. Zasnęłyśmy...
< Kaliki, zaraziłaś mnie brakiem weny>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz