piątek, 26 kwietnia 2013

Od Skayres - To był błąd... - cz. 6

Od zerwania z Bremu minął równy dzień. Ani razu nie pomyślałam, że popełniłam błąd. Jedyny błąd, jaki popełniłam, to rozstanie z Jamesem. Żałuję tego. Tak więc wieczorem, kiedy już ostatni raz na dzisiaj przeszłam się po terenach Watahy Srebrnego Księżyca, teleportowałam się do raju. Ah, jak dawno tam nie byłam. Stęskniłam się za białymi, puszystymi chmurkami, podobnymi do tego ludzkiego specjału o nazwie wata cukrowa. Pierwsze, co zrobiłam to położenie się plackiem na chmurce. Gdy już mi się to znudziło, przypomniało mi się po co tak na prawdę przyszłam. Uśmiechnięta poleciałam do miejsca, gdzie zazwyczaj rozmawiałam z Anabeth. Była to wielka chmura w kształcie wyjącego wilka. Niestety, nikogo tam nie było. Poczęłam się rozglądać na wszystkie strony. Latałam z miejsca na miejsce, ale nie widziałam żadnej znajomej duszy. Wtedy zauważyłam, jak czyjeś łapy przenikają przez mój brzuch. Odwróciłam się i... Anabeth! Uśmiechnęłam się.
- Zabierz mi te łapy! - zachichotałam, a wadera wykonała polecenie.
- Skayka! - krzyknęła. - Ale ja Cię dawno nie widziałam!
- Ja Ciebie też. - uśmiechnęłam się. - Ciągle byłam na ziemi z...
- Bremu?
- Tak, z nim. - westchnęłam. - Ale rzuciłam go.
- Serio? - na jej twarzy od razu zamalował się uśmiech. - Nareszcie!
- Obiecuję, że potem porozmawiamy, jak zawsze, ale teraz mam pytanie. Widziałaś gdzieś może Jamesa?
- Uuuuuu... Czyżbyś chciała do niego wrócić?
- Ana, serio, śpieszę się. - prosiłam.
- No dobrze. Przed chwilą z nim gadałam. Był na granicy piekła i raju. - wytłumaczyła.
- Dzięki, kocham Cię! - krzyknęłam i od razu ruszyłam z miejsca.

By nie tracić czasu, stałam się niewidzialna i teleportowałam się do wyznaczonego przez przyjaciółkę miejsca. Pofarciło mi się. James rzeczywiście tam stał i przypatrywał się cierpiącym duszom, które paliły się piekle. Od czasu do czasu wzdychał i trącał łapami szczeble ogrodzenia. Stanęłam za nim. Wyciągnęłam łapę, by dotknąć go, jednak zawahałam się i opuściłam ją. Tak wyglądała każda próba dotknięcia basiora, czy wyduszenia z siebie choćby cichego jęku. W końcu wilk obrócił się i zaczął iść przed siebie, a ja nie chcąc stracić szansy, zdjęłam osłonkę niewidzialności.
- James... - odparłam nieśmiało i uśmiechnęłam się.
Basior spojrzał w moją stronę nie dowierzając. Patrzył się nie ufnie, lecz widziałam ten błysk w jego oku... Wiem, że wciąż coś do mnie czuje.
- Skayres? Co ty tu robisz? - spytał, a ja do niego podbiegłam.
- Chciałam się spytać, czy mi wybaczysz...
- Okay. - odparł po krótkim zastanowieniu i wzruszył ramionami. Od razu się ucieszyłam.
- N... Na... Na prawdę?! - rzuciłam mu się na szyję. - Jesteś najwspanialszym partnerem na świecie!
James skrzywił się i mnie odepchnął, na co się zdziwiłam.
- Co ty robisz? - zapytałam.
- Powiedziałem, że Ci wybaczam, a nie, że chcę do Ciebie wrócić. - zaśmiał się lekko.
- Zaraz... Ale jak to?
- Normalnie. Nie chcę z tobą być.
Po tych słowach odwrócił się i ruszył przed siebie, a mi dosłownie szczęka opadła. Co się stało z jego Skayką? Dlaczego nie chce do mnie wrócić? Ma kogoś? Te myśli nie dawały mi spokoju. Pobiegłam za nim i stanęłam naprzeciwko basiora.
- Masz dziewczynę? - spytałam.
- Co cię to obchodzi? - fuknął. - Zrozum, że ja już nic do ciebie nie czuję.
- Jak to możliwe?! - krzyknęłam.
- Wiesz, to żałosne. - westchnął. - Najpierw mnie rzucasz i idziesz do tego swojego kochasia, a jak ci się z nim nie powiodło, to chcesz znów być ze mną? Pomarz sobie. - ominął mnie i szedł dalej. Ja jednak nie dałam za wygraną i znów zatorowałam mu drogę.
- To jest żart, tak? - powiedziałam lekko się śmiejąc.
- Nie. Przejrzyj na oczy. Świat się w okół ciebie nie kręci.
- Nie, wokół mnie się nie kręci. - pokiwałam przecząco głowa. - Bo kręci się wokół nas. - złapałam basiora za łapę, ale on ponownie mnie odepchnął.
- Skay, daj spokój.
- James, kocham Cię. - spojrzałam mu prosto w oczy, wilk jednak odwrócił wzrok.
- Bardzo śmieszne. Powiesz jedno ''kocham cię'' i myślisz, że możesz mieć każdego? - zapytał ironicznie. - Widzisz, na mnie to nie działa.
- Ale ty też mnie kochasz...
- Nie. Kochałem cię, ale już nie kocham. I nie pokocham. - mówił stanowczo.
- James!
- Daj sobie spokój! Wracaj do Brema, bo ja nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Jedyna rzecz, jaka mnie z tobą łączy, to to, że jesteś matką moich dzieci.
- Nie mów tak...
- Ale to prawda. - odepchnął mnie, tym razem mocniej, a ja ponownie stanęłam przed nim.
- Przypomnij sobie nasze pierwsze spotkanie, nasz pocałunek i tą radość ze wspólnie spędzonych chwil!
- Przykro mi, to nie działa.

James wciąż szedł dalej. Ja stanęłam w miejscu i spuściłam łeb. Nie dotarło to do mnie... Jakim cudem basior, z którym przeżyłam tyle wspaniałych, najwspanialszych chwil w moim życiu może tak po prostu mówić, że mnie nie kocha? Jak? Nie, to nie mogła być prawda... Po prostu nie mogła. Nie wytrzymałam. Ponownie podbiegłam do basiora, tym razem zaszłam go od tyłu. Skoczyłam mu na grzbiet, tym samym go wywalając. Upadliśmy w takiej pozycji, że ja leżałam na plecach, a on na mnie. Mój były partner, jakby nigdy nic wstał, ale ja przyciągnęłam go do siebie i czule oraz troskliwie pocałowałam. Wróciły te chwile, wróciły wspomnienia... Po prostu wrócił mój kochany James... Po pocałunku patrzyliśmy sobie w oczy.
- Nie mów, że to nic dla Ciebie nie znaczyło... - szepnęłam.
Basior zastanowił się chwilę, popatrzył na mnie, zaczął się rozglądać. W końcu wstał i odszedł kilka kroków.
- Nic. - odparł i zniknął...
Ogarnęła mnie rozpacz...

<James? :c>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz