Parę razy bym upuściła przybysza, jedynie siła woli i wytrzymałe mięśnie na to
nie pozwalały. Powoli sunąc między zaroślami, zbliżałam się do groty. Na miejscu
położyłam wilka na mym posłaniu a sama wyszłam z graty. upadłam na ziemię klnąc
na los. Ze łzami w oczach modliłam się o uzdrowienie tajemniczego przybysza.
Najwyraźniej moje modły po raz pierwszy zostały spełnione. Po ciężkiej nocy,
podczas której uleczałam wilka, przyszedł radosny poranek a przybysz po raz
pierwszy otworzył oczy. Tęczówka miała kolor srebrny.
- Kim jesteś? -
spytałam.
- Tym kim ty.
- To niemożliwe, wszyscy zginęliście.
- Ja
pochodzę z innej watahy niż ty. Moja matka była tam jedyna w swoim rodzaju.
-
Księżycowa - wyszeptałam ze zgrozą.
- Jak?
- Należysz ty jak i ja do
gatunku księżycowych wilków. Wymarłego gatunku, prawie wymarłego.
- Jak
to?
- Tak naprawdę to myślałam, że tylko ja pozostałam, ale widocznie jest
nas dwoje. - wtedy posłałam mu promienny uśmiech.
- Nazywam się Armaido -
zaczął ponownie - a ty?
- Kasandra, ostatnia z rodu samego Księżyca.
- To
zaszczyt poznać osobiście wznosicielkę.
- Żaden zaszczyt tam - rozesmiałam
się.
Armaido próbował wstać, ale powstrzymałam go.
- Jesteś jeszcze za
słaby, odpoczywaj.
Położył łeb na posłaniu z mchu i zamarł w bezruchu.
Wydałoby się, że śpi, ale on tylko czuwał.
W południe odwiedziła mnie
Modesta, pogadałyśmy trochę a potem poszła. Na szczęście nie zauważyła
Armaido.
cd nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz