poniedziałek, 31 grudnia 2012

Od Kasandry

Parę razy bym upuściła przybysza, jedynie siła woli i wytrzymałe mięśnie na to nie pozwalały. Powoli sunąc między zaroślami, zbliżałam się do groty. Na miejscu położyłam wilka na mym posłaniu a sama wyszłam z graty. upadłam na ziemię klnąc na los. Ze łzami w oczach modliłam się o uzdrowienie tajemniczego przybysza. Najwyraźniej moje modły po raz pierwszy zostały spełnione. Po ciężkiej nocy, podczas której uleczałam wilka, przyszedł radosny poranek a przybysz po raz pierwszy otworzył oczy. Tęczówka miała kolor srebrny.
- Kim jesteś? - spytałam.
- Tym kim ty.
- To niemożliwe, wszyscy zginęliście.
- Ja pochodzę z innej watahy niż ty. Moja matka była tam jedyna w swoim rodzaju.
- Księżycowa - wyszeptałam ze zgrozą.
- Jak?
- Należysz ty jak i ja do gatunku księżycowych wilków. Wymarłego gatunku, prawie wymarłego.
- Jak to?
- Tak naprawdę to myślałam, że tylko ja pozostałam, ale widocznie jest nas dwoje. - wtedy posłałam mu promienny uśmiech.
- Nazywam się Armaido - zaczął ponownie - a ty?
- Kasandra, ostatnia z rodu samego Księżyca.
- To zaszczyt poznać osobiście wznosicielkę.
- Żaden zaszczyt tam - rozesmiałam się.
Armaido próbował wstać, ale powstrzymałam go.
- Jesteś jeszcze za słaby, odpoczywaj.
Położył łeb na posłaniu z mchu i zamarł w bezruchu. Wydałoby się, że śpi, ale on tylko czuwał.
W południe odwiedziła mnie Modesta, pogadałyśmy trochę a potem poszła. Na szczęście nie zauważyła Armaido.
cd nastąpi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz