niedziela, 24 lutego 2013

Od Isaly - Naprzeciw Ciemności cz.3

Dżungla była ogromna.
Od kilku godzin szukałam artefaktu, i od kilku godzin poszukiwania te były bezowocne. Przynajmniej miałam pewność, że nie chodzę w kółko, lecz cały czas prę naprzód – ni zdarzyło się, bym była dwa razy w tym samym miejscu.
Po kolejnej godzinie drzewa zaczęły przerzedzać się. Chwilę później spomiędzy nich wyłoniła się świątynia. Wyglądała na bardzo starą, w niektórych miejscach bluszcz zasłaniał ją całkowicie. Dookoła niej leżało pełno gruzu. Mimo to zachwycała swą… Magiczną aurą. Pewnie budziła ogromny podziw w latach swej świetności. Poobserwowałam ją jeszcze trochę, starając się zapamiętać każdy szczegół. Następnie poszłam w stronę częściowo zawalonego wejścia.
Wnętrze świątyni oświetlały promienie słońca, wpadające przez dziury w suficie. Unoszący się w powietrzu kurz był szczególnie widoczny w smugach światła.
Ruszyłam prosto, starając się omijać zniszczone kolumny. Po chwili nastąpiłam na płytkę podłogi, która wgłębiła się. Usłyszałam ciche pyknięcie. Zatrzymałam się, nasłuchując. Nie ruszałam się, a moja łapa wciąż spoczywała na płycie naciskowej. Po minucie nerwowego napięcia odważyłam się podnieść kończynę. W tej samej chwili usłyszałam huk. Wielki głaz oderwał się od sufitu, lecąc prosto na mnie. Odruchowo zamknę łam oczy, jednak uderzenie nie nadeszło. Powoli uniosłam powieki.
W powietrzu nade mną wisiał kamień. Nie, nie wisiał – był podpierany przez magiczną tarczę, którą udało mi się wytworzyć.
Wzięłam kilka głębokich wdechów, by się uspokoić i szybko odsunęłam się z tego miejsca, idąc tyłem.
I to był błąd.
Moja tylna łapa natrafiła na linką i ją przerwała. Nie zastanawiając się szybko skoczyłam do przodu. Tuż za mną wysunęły się z wnęki w suficie żelazne kraty, blokując drogę.
- Świetnie. Później będę się martwić, jak stąd wyjść – mruknęłam pod nosem.
Zaczęłam powoli przesuwać się do przodu, ostrożnie stawiając każdy krok. Po dosyć długim czasie udało mi się wyjść z korytarza najeżonego pułapkami bez innych przygód. Znalazłam się w dużej Sali, przypominającej budową amfiteatr. Kamienne ławki rozchodziły się promieniście, każda następna wyżej od poprzedniej. Ja stałam na samym dole. Uświadomiłam sobie… Że to arena do walki.
Po chwili doszedł mnie głos przeciwnika. Był to basior. Jego zakrwawiona sierść miała odcień czerni.
Na początek rzucił we mnie kulą ognia. Udało mi się przed nią uchylić, jednak następne pociski były silniejsze. Leciało ich tak dużo, że nie miałam czasu na kontratak – cały czas robiłam uniki. W pewnym momencie udało mi się w niego rzucić kulą energii, która wytrąciła go z równowagi. Na chwilę jego magiczne ataki ustały. Teraz role się odwróciły. Ja atakowałam, a on robił uniki. Kiedy już myślałam, że moja wygrana jest pewna, skoczył na mnie drugi wilk, przez co padłam na ziemię. Musiał wejść na arenę, kiedy byłam zajęta walką.
Leżałam na plecach, a on stał nade mną, próbując przegryźć mi tętnicę. Szybko kopnęłam go tylnymi łapami w brzuch, przez co poleciał do tyłu. W tym czasie pierwszy przeciwnik zdążył do mnie podejść. Zaczęła się bezpośrednia konfrontacja. Każdy próbował szybko zakończyć walkę.
Myślałam, że drugi wilk zginął. Myliłam się. Podszedł do mnie do tyłu i boleśnie wykręcił mi łapy za plecami, unieruchamiając mnie. Czarny basior podszedł i z triumfalnym uśmiechem na twarzy przejechał mi po łapie pazurem. Syknęłam z bólu, gdy zostawił krwistoczerwoną szramę.
Została ostatnia szansa.
Po chwili wyrosło za nim grube pnącze, które go zmiażdżyło. Wykorzystałam nieuwagę trzymającego mnie napastnika i zrobiłam z nim to samo. Po chwili obydwoje leżeli martwi.
Zaczęłam od uleczenia rany na łapie. Byłą dość głęboka, udało mi się tylko zatamować krwawienie. Potem szybko ruszyłam do wyjścia po przeciwległej stronie areny.


C.D.N

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz