wtorek, 7 maja 2013
Od ReZi'ego
Gdy mój żołądek całkiem się przeczyścił od wymiotów, i wymiotowałem już samą krwią, postanowiłem wyjść na podwórze. Nie było ono duże, z resztą jak sama moja jaskinia. Nie mogłem spać, może z bólu, może z zamartwień... Czy to się kiedyś skończy...? Chciałbym. Jeżeli będzie trwało to zbyt długo zabiję się sam. No i tak mijały kolejne dni. Medycy musieli lać we mnie litry krwi, aby dożył dzisiejszego dnia. Po drodze napotkałem wiele wilków, które omijały mnie szerokim łukiem. Jedynie Nirvana pomogła wstać, gdy ja nie mogłem już złapać oddechu. Następnie na drodze stała Glassie.
- Hej... - powiedziała.
- Siema. Sorry, ale trochę źle się czuję i nie bardzo podchodzą mi rozmowy, śmiechy, hihy, wrzaski i inne bzdety. - mruknąłem dosyć chamsko.
- No okej. Widzę, żeś niewyraźny, ale na krótki spacer dasz się namówić? - powiedziała tak jakby chciała flirtować (o bosz! D:).
- Spacer? Nie wiem. W każdej chwili mogę zwymiotować krwią, jak nei na ciebie to na drzewo... Lepiej chodźmy do mojej jaskini, lub do jakiegoś przytulnego zakątka w którym można o czymś porozmawiać. Tak będzie wygodniej. - starałem się uśmiechnąć.
- No okej. Ale następnym razem idziemy na spacer...
Poszliśmy do jaskini Glassie, bo była trochę większa od mojej. Po drodze raz upadłem, lecz nie było tak źle. Rozmawialiśmy między innymi o terenach, moim ojcu (tego tematu starałem się uniknąc) i jego nowej, głupiej dziewczynie ( o niej kompletnej nie chciałem gadać...) czy o Nirvanie którą podrywa połowa wilków z watahy.
(Glassie? :>)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz