piątek, 29 marca 2013

Od Isaly - Naprzeciw ciemności

Uwaga! Te opowiadania (oprócz cz. 4) były już dodane, ale z powodu, że nadchodzi wojna dodałam je jeszcze raz, byście nie musieli szukać ich tak daleko w archiwum.
 
Dzisiejszy sen… To była wizja.
Obudziłam się w środku nocy, kiedy księżyc znajdował się dokładnie nade mną. Wyskoczyłam z jaskini i poczułam jakąś siłę, pchającą mnie w kierunku srebrnej tarczy. Poddałam się jej.
Po chwili znalazłam się na granicy watahy. Minęłam ją, zagłębiając się w las. Biegłam tak szybko, iż mijane drzewa wyglądały jak rozmazane plamy. Czułam, jakby moje łapy same poruszały się, kierując mnie w odpowiednią stronę.

~po paru godzinach~

O dziwo nie czułam zmęczenia. Puszcza była tak wielka, że mimo mojej szybkości nie zbliżyłam się do jej granicy. Udało mi się określić, na podstawie łuny rzucanej przez słońce, że biegnę na wschód. Dokonałam ciekawego odkrycia. Mimo, iż z całej woli chciałam się zatrzymać, nie mogłam. Pozostało mi tylko czekać, aż cel wędrówki wreszcie się ukaże. Po parunastu minutach zatrzymałam się. W końcu! Przede mną znajdowały się dosyć gęste krzaki. Rozgarnęłam je… I stanęłam w osłupieniu. To co zobaczyłam było niezwykłe.
Przede mną znajdowała się ogromna, świetlista świątynia, wyglądająca, jakby była z mgły. Po raz pierwszy byłam w tym miejscu – w świątyni magii.
Do wejścia prowadziły długie, marmurowe schody. Kiedy po nich wchodziłam, miałam wrażenie, że zaraz się rozpłyną, lecz nic takiego się nie stało.
Przeszłam pod kamiennym łukiem i znalazłam się w ogromnej sali. Jej ściany pokryte były płaskorzeźbami, zaś posadzka niezliczoną liczbą płytek, układających się w kwieciste wzory. Po obydwóch stronach pomieszczenia ciągnęły się rzędy kamiennych kolumn. Na środku podłogi znajdowała się fontanna, przedstawiająca wilczycę. Wyglądała tak realistycznie, iż myślałam, że zaraz poruszy się i przemówi. I usłyszałam głos, lecz nie rzeźby.
- Isaly
Pomiędzy kolumnami stała wadera. Jej wyglądu nie da się opisać słowami. Z jej postaci emanowało czyste dobro.
- Wilcza królowo – ukłoniłam się.
- Wstań, moje dziecko – powiedziała z uśmiechem.
Biła od niej lekka poświata. Wszystkie opisy, jakie dotąd słyszałam, nie mogły równać się z rzeczywistością.
- Ukazałam ci się, by cię ostrzec. Wróg nadejdzie niedługo. Zesłałam ci Eaterę. Była moją przyjaciółką i towarzyszką przez wiele lat. Pomoże ci spełnić zadanie. Zwykła moc, by wygrać z przeciwnikiem nie wystarczy. Ukryty jest potężny artefakt. Musisz go odnaleźć, zanim zrobi to nieprzyjaciel.
- Kiedy? Kiedy odbędzie się starcie?
- Tego nie wiem. Jednak nie marnuj czasu. Nie będzie drugiej szansy.
Po chwili uniosła się i i zniknęła. Zabłysnęła takim światłem, że musiałam zamknąć oczy. Kiedy je otworzyłam, bogini już nie było, a ja znalazłam się we wnętrzu mojej jaskini.

część 2

Poranne promienie słoneczne zaiskrzyły się na moim futrze. Otworzyłam zaspane oczy i przeciągnęłam się. Spojrzałam na wejście do jaskini. Tuż przed nim stała Eatera.
- Ruszamy. Każda chwila zwłoki oddala nas od artefaktu - powiedziała
Wstałam i wypiłam wodę z kamiennej miski.
- Eatero, najpierw powiadomię alfę. Musi wiedzieć, że nie będzie mnie przez kilka dni.
- Oczywiście. Będę tu na ciebie czekała.
Po chwili byłam już w jaskini basiora.
- Hej, Arsus – przywitałam się
- Cześć, Isaly
- Nie będzie mnie przez kilka dni
- Hmm… Okey. Jeśli można wiedzieć, gdzie się wybierasz?
- Nie czas teraz i miejsce, by o tym rozmawiać. Przyjdzie jeszcze czas, gdy wszystko ci opowiem – po tych słowach ruszyłam ku wyjściu z jaskini.
Będąc prawie na zewnątrz, obróciłam się.
- Arsus, na wszelki wypadek przygotuj wojowników – rzekłam poważnie.
Alfa był zdziwiony, ale nie pytał o nic więcej. Wróciłam do mojej towarzyszki.
- Jestem gotowa. Możemy ruszać w drogę.
Weszłam na grzbiet Eatery i wygodnie się usadowiłam.
Smoczyca wzbiła się w powietrze. Światło odbijało się od jej perłowo-białych łusek. Po chwili złapałyśmy wiatr i nabrałyśmy prędkości. Powietrze przygładziło moje puszyste futro do ciała.
~ Ile powinna zająć podróż? – zapytałam towarzyszkę w myślach.
Zapewne będziemy porozumiewać się tak przez całą podróż, ponieważ huk, zwykle towarzyszący dużej szybkości, zagłuszał wszystko.
~Przy sprzyjającej pogodzie dotrzemy tam jutro.
Zaczęłam przyglądać się krajobrazowi roztaczającemu się w dole. Smoczyca leciała bardzo szybko – znajome tereny zostały daleko w tyle. Pod nami rozciągała się puszcza. Z tej perspektywy wyglądała jak wielki, zielony, puszysty dywan ciągnący się po horyzont.
Umiejętność latania bardzo się przydaje Sama pewnie pokonywałabym ten las przez kilka dnie, jeśli nie tygodni.

***
Obudziłam się. Nie wiem, kiedy zasnęłam, aczkolwiek byłą już noc. Nade mną widniał srebrzysty księżyc. Coś się zmieniło. Zapach. Czuć w nim było… Wodę morską. Spojrzałam w dół.
Pode mną znajdował się bezkresny ocean. Eatera leciała nisko, niemalże dotykając podbrzuszem wysokich fal.
~Eatero, gdzie jesteśmy?
~Nad Oceanem Indyjskim. Za kilka godzin wstanie słońce. Wtedy powinnyśmy być u celu.
Przez resztę podróży towarzyszka opowiadała mi o krainie smoków. Byłam tym tak zafascynowana, że nie zauważyłam, kiedy masa wody pode mną zamieniła się w dżunglę.
~ Jesteśmy na miejscu – powiedziała smoczyca.
Zaczęła zbliżać się do koron drzew, szukając dogodnego do wylądowania miejsca. Po chwili jej łapy dotknęły ziemi.
Zsunęłam się z grzbietu mojej przewodniczki i przeciągnęłam się. Całą podróż spędziłam w praktycznie jednej pozycji, toteż musiałam rozprostować zdrętwiałe kończyny.
- Nie widzę w tym miejscu nic szczególnego – powiedziałam na głos
- Resztę drogi będziesz musiała przejść sama – po tych słowach smoczyca zniknęła w medalionie na mojej szyi.
- Świetnie – mruknęłam pod nosem.
Ruszyłam między drzewa. Podłoże pod moimi łapami nasiąknięta było wodą, która parując tworzyła lekką mgiełkę.
Przez kilka następnych godzin wędrowałam po dżungli. Nie czułam, że się zgubiłam, wręcz przeciwnie – byłam pewna, że idę we właściwym kierunku. I miałam rację.
 
 część 3

Dżungla była ogromna.
Od kilku godzin szukałam artefaktu, i od kilku godzin poszukiwania te były bezowocne. Przynajmniej miałam pewność, że nie chodzę w kółko, lecz cały czas prę naprzód – ni zdarzyło się, bym była dwa razy w tym samym miejscu.
Po kolejnej godzinie drzewa zaczęły przerzedzać się. Chwilę później spomiędzy nich wyłoniła się świątynia. Wyglądała na bardzo starą, w niektórych miejscach bluszcz zasłaniał ją całkowicie. Dookoła niej leżało pełno gruzu. Mimo to zachwycała swą… Magiczną aurą. Pewnie budziła ogromny podziw w latach swej świetności. Poobserwowałam ją jeszcze trochę, starając się zapamiętać każdy szczegół. Następnie poszłam w stronę częściowo zawalonego wejścia.
Wnętrze świątyni oświetlały promienie słońca, wpadające przez dziury w suficie. Unoszący się w powietrzu kurz był szczególnie widoczny w smugach światła.
Ruszyłam prosto, starając się omijać zniszczone kolumny. Po chwili nastąpiłam na płytkę podłogi, która wgłębiła się. Usłyszałam ciche pyknięcie. Zatrzymałam się, nasłuchując. Nie ruszałam się, a moja łapa wciąż spoczywała na płycie naciskowej. Po minucie nerwowego napięcia odważyłam się podnieść kończynę. W tej samej chwili usłyszałam huk. Wielki głaz oderwał się od sufitu, lecąc prosto na mnie. Odruchowo zamknę łam oczy, jednak uderzenie nie nadeszło. Powoli uniosłam powieki.
W powietrzu nade mną wisiał kamień. Nie, nie wisiał – był podpierany przez magiczną tarczę, którą udało mi się wytworzyć.
Wzięłam kilka głębokich wdechów, by się uspokoić i szybko odsunęłam się z tego miejsca, idąc tyłem.
I to był błąd.
Moja tylna łapa natrafiła na linką i ją przerwała. Nie zastanawiając się szybko skoczyłam do przodu. Tuż za mną wysunęły się z wnęki w suficie żelazne kraty, blokując drogę.
- Świetnie. Później będę się martwić, jak stąd wyjść – mruknęłam pod nosem.
Zaczęłam powoli przesuwać się do przodu, ostrożnie stawiając każdy krok. Po dosyć długim czasie udało mi się wyjść z korytarza najeżonego pułapkami bez innych przygód. Znalazłam się w dużej Sali, przypominającej budową amfiteatr. Kamienne ławki rozchodziły się promieniście, każda następna wyżej od poprzedniej. Ja stałam na samym dole. Uświadomiłam sobie… Że to arena do walki.
Po chwili doszedł mnie głos przeciwnika. Był to basior. Jego zakrwawiona sierść miała odcień czerni.
Na początek rzucił we mnie kulą ognia. Udało mi się przed nią uchylić, jednak następne pociski były silniejsze. Leciało ich tak dużo, że nie miałam czasu na kontratak – cały czas robiłam uniki. W pewnym momencie udało mi się w niego rzucić kulą energii, która wytrąciła go z równowagi. Na chwilę jego magiczne ataki ustały. Teraz role się odwróciły. Ja atakowałam, a on robił uniki. Kiedy już myślałam, że moja wygrana jest pewna, skoczył na mnie drugi wilk, przez co padłam na ziemię. Musiał wejść na arenę, kiedy byłam zajęta walką.
Leżałam na plecach, a on stał nade mną, próbując przegryźć mi tętnicę. Szybko kopnęłam go tylnymi łapami w brzuch, przez co poleciał do tyłu. W tym czasie pierwszy przeciwnik zdążył do mnie podejść. Zaczęła się bezpośrednia konfrontacja. Każdy próbował szybko zakończyć walkę.
Myślałam, że drugi wilk zginął. Myliłam się. Podszedł do mnie do tyłu i boleśnie wykręcił mi łapy za plecami, unieruchamiając mnie. Czarny basior podszedł i z triumfalnym uśmiechem na twarzy przejechał mi po łapie pazurem. Syknęłam z bólu, gdy zostawił krwistoczerwoną szramę.
Została ostatnia szansa.
Po chwili wyrosło za nim grube pnącze, które go zmiażdżyło. Wykorzystałam nieuwagę trzymającego mnie napastnika i zrobiłam z nim to samo. Po chwili obydwoje leżeli martwi.
Zaczęłam od uleczenia rany na łapie. Byłą dość głęboka, udało mi się tylko zatamować krwawienie. Potem szybko ruszyłam do wyjścia po przeciwległej stronie areny.

część 4

Znalazłam się w wąskim korytarzu. Ruszyłam w stronę światłą sączącego się z przeciwległego wyjścia. Znajdowała się tam wielka, bogato zdobiona sala. Pomiędzy kolumnami stały złote posągi wilczych bogów, zaś płaskorzeźby na ścianach wysadzane były rubinami, szafirami i granatami. Mozaika na podłodze ułożona była w kwieciste wzory, a sufit pokryty był pięknymi malowidłami. Na środku posadzki stał marmurowy postument, na którym spoczywał ogromny diament. W chwili, kiedy ruszyłam w jego stronę, pojawiła się przede mną bogini.
- Przeszłaś przez wszystkie próby. Dowiodłaś swojej odwagi, mądrości, siły i potężnej mocy. Możesz wziąć artefakt.
Podeszłam do magicznego kamienia i dotknęłam go. Czuć w nim było ogromną energię.
-Zawsze będę z tobą – powiedziała Wilcza Królowa, po czym zniknęła.
Tak jak przy poprzednim spotkaniu, również teraz przeteleportowałam się na teren watahy. Mrok towarzyszący zaćmieniu księżyca rozświetlał tylko trzymany przeze mnie diament.
Stałam na wzgórzu, z którego było widać było dalsze okolice. Rozejrzałam się i z dreszczem stwierdziłam, że maszerują w moją stronę wilki. Armia wilków.
- Tylko nie to – powiedziałam do siebie, po czym pognałam do jaskini alfy. Na szczęście, obie alfy wstały na głazie, na głównym terenie watahy.
- Arsus! – krzyknęłam zdyszana.
- Wreszcie wróciłaś- powiedział z uśmiechem
-Atakują nas! Wojna!
Natychmiast zrzedła mu mina.
- Ilu? – zapytał
- Wielu! Więcej niż 100, to pewne!
- Ile mamy czasu?
- Powinni tu dotrzeć za godzinę.
Basior zastanowił się. Wadera wyglądała na przerażoną.
- Ostrzegłaś mnie, bym przygotował wojowników. Ty wiesz coś więcej.
- Tak… Wilcza Królowa dała mi to, by nam pomóc.
Nastąpiła chwila ciszy.
- Zwołaj watahę. Musimy wykorzystać czas, jaki mamy.
 Biegałam od jaskini do jaskini, zwołując wilki. Po chwili wszystkie wilki zjawiły się przede mną.
- Słuchajcie! Jest wojna! – krzyknęłam
- Wszyscy wiedzą co robić! Opiekunki, brońcie szczeniąt w jaskiniach! Wojownicy, uważajcie - zapewne większość przeciwników będzie używała mocy!
Mimo, iż spodziewałam się, że powstanie teraz chaos, wszystko poszło w miarę układnie.
Cały czas chodziłam patrząc jak trwają przygotowania.

***
Godzina minęła niezwykle szybko i wnet byliśmy na polu walki. Obok mnie stali Arsus, Nirvana, bety i gammy. Zanim rozpoczęła się bitwa, jeden z wrogów wystąpił na przód.
- Oddajcie nam ją – tutaj wskazał na mnie – a nikomu nie stanie się krzywda – powiedział donośnym głosem.
Zanim alfa zdążył odpowiedzieć, krzyknęłam:
- Kim jesteś, by stawiać takie żądania?
- Niedługo się przekonasz – powiedział ze złowieszczym uśmiechem – Chodź dobrowolnie, inaczej wiele wilków straci życie.
- Nie zdradzimy żadnego z członków naszej watahy – zabrała głos Nirvana – Isaly zostaje.
- Skoro wolicie cierpieć. Do ataku – krzyknął i zaczęło się piekło
Wrogowie zasypali nas gradem pocisków magicznych. Około jedna czwarta z nich wałczyła wręcz, broniąc tych atakujących dalekosiężnie.
Byłam na froncie wraz z alfami i częścią wojowników lepiej znających się na mocach. Panował tu chaos. Nie było chwili wytchnienia pomiędzy zadawaniem i unikaniem uderzeń. Na miejsce każdego pokonanego zjawiało się dwóch innych, niezależnie jak bardzo się starałam.
- W coś ty się wpakowała?! – krzyknęła stojąca obok Modesta
- Uwierz mi, wolałabym, by ta wojna nigdy się nie odbyła!
Raz po raz odpierałam przeciwników, jednak ci byli niezwykle zawzięci. Diament zwisał mi na łańcuszku na szyi, w który udało mi się go oprawić w czasie godziny.
Być morze ostatniej szczęśliwej godziny mojego życia.

 PS. Proszę o nie pisanie historii o zakończeniu wojny ani nie dokończać tego opowiadania. Reszta znajdzie się w opowiadaniu od Nirvany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz