Zdobyłem własnego towarzysza-Saphay.Feniks miał żywioł powietrza,co mam nadzieję przyda się podczas bitwy.A propos walki właśnie się tam wybierałem.Razem z innymi członkami watahy pędziłem na pole bitwy.Zaczęła się zacięta walka.Wszędzie krew,kości i wolę nawet nie wiedzieć co.Na razie mordowałem bez żadnych trudności.Tamta wataha była dużo słabsza.Nagle skoczył na mnie jakiś wielki basior.Zaśmiałem się w duszy.Kolejna ofiara.Więcej krwi.Więcej bólu.Sam nie wiedziałem skąd taki przypływ mocy.Zacząłem walkę z basiorem.Miał żywioł krwi.Zorientowałem się po paru minutach.Na początku prowadziłem,ale potem on ujawnił swoją prawdziwą moc.Przygwoździł mnie do ziemi.
-I co teraz?-zaśmiał się.
-Teraz to!-zrzuciłem co na ziemię.
Szybko zraniłem zdezorientowanego wilka i zatrułem jadem.Padł po kilku minutach.Potem szło gładko jak przedtem.Nie chciałem wywoływać Saphay.Zrobię to dopiero,gdy tamci się zmęczą.Nagle skoczyło na mnie pięć wilków.Dwie wadery i trzech basiorów.Zrozumiałem,że to już mój koniec.Nie poddawałem się mimo to.Nasza wataha musi wygrać,więc staram się zająć te wilki jak najdłużej.W końcu poczułem,że nie mam już więcej sił.Ich resztką osunąłem się na ziemię.Nagle usłyszałem odgłosy biegu.Jakiś wilk zabił moich oprawców.Próbował mnie ocucić.Jeszcze żyłem.Może mu się uda...Miałem wielką nadzieję,że tak...
< Kto dokończy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz