Gdy Isaly poinformowała nas o zbliżającym się zagrożeniu, momentalnie straciłam dobry humor. Zamiast robić zebranie, by poinformować innych o tym, że się przenosimy, to będziemy informować o wojnie! Na szczęście Arsus przygotował już wojowników, obrońców i opiekunki szczeniąt. Godzina minęła szybko. Ja z Arsusem, betami, gammami i magami lepiej znającymi się na mocach byliśmy na przodzie, reszta szła za nami. W gronie przeciwników poznałam Ofhę. Standardowo, Wataha Krwawego Pazura ma ochotę na walkę na śmierć i życie. Doszliśmy do siebie. Wszyscy się stresowali, słychać było szepty. Sama byłam przerażona, starałam się jednak dawać pozór twardej. WKP chcieli zabrać Isaly, my jednak wybraliśmy walkę. Zaczęło się. Wszyscy rzuciliśmy się na siebie, starając się... No cóż, przeżyć. Przeciwnicy byli dobrzy, popełnili jednak standardowy błąd - gdy my byliśmy jeszcze pełni sił, wywołali swoich najlepszych towarzyszy. Ja zaś na coś takiego członkom WSK nie pozwoliłam. Towarzyszy wypuścimy na sam koniec, gdy tamci będą wykończeni.
- Powodzenia. - szepnęłam do Arsusa i otarłam łzę.
W tej właśnie chwili rzuciła się na mnie czarno-złota wadera, usiłująca dobrać się do mojego medalionu z Sailen. Ugryzłam ją jednak w bark i piszcząc upadła na ziemię. Walka trwała zaledwie dziesięć minut, a czuć już było krew, strach, trwogę... Walczyłam nie tracąc nadziei, że nikomu z nas nic się nie stanie. Bałam się o szczeniaki i opiekunki. Zastanawiałam się, gdzie są tym razem skryci. Wtedy właśnie, podczas moich rozmyśleń rzuciło się na mnie trzech basiorów. Wyglądali niemal jak trojaczki, wszyscy mieli brązowy odcień sierści. Od razu mnie przewrócili i szyderczo się zaśmiali.
- Jakoś nowa alfa nie jest taka silna, jak Skayres. - zadrwił jeden.
- Tak, tamta przynajmniej była jakimś wyzwaniem, tę załatwimy w kilka chwil. - zaśmiał się drugi.
Nie przewidzieli jednak czegoś jeszcze... Wypowiedzieli te słowa, które tak bardzo bolały, wywoływały smutek i złość jednocześnie. Wątpili we mnie i wyśmiewali się... Na to nie pozwolę, nigdy. Trzeci basior właśnie złapał mnie za brodę i chciał się wgryźć w kark, kiedy to ja pod wpływem chwili i złości oczywiście zaczęłam transformację. Standardowo, poczułam dreszcze przechodzące od ogona do głowy i nagły przypływ energii. Moja sierść zmieniła kolor na czarny jak smoła. Wilki nieco się zdziwiły, a ten, który mnie trzymał aż odskoczył.
- Ku**a, co to jest?! - wrzasnął.
- Stary, spier*****amy od niej - szepnął drugi.
- Gdzie do *holery?! - krzyknęłam. - Waderze rady nie dacie? - zaśmiałam się i rzuciłam się na całą ''świętą'' trójcę.
Zwycięstwo przyszło mi łatwo. Jednak pokonać trzy wilki, a pokonać całą watahę to różnica. WSK ciągle miała marne szanse...
<Ktoś dokończy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz